Od lipca mamy zmienione rozkłady jazdy. Przez kilka poprzednich lat ciągle ścigaliśmy się z zegarkiem. Wieczne opóźnienia, stres . Wystarczyło lekkie małe potknięcie, ktoś przegapił jeden sygnał, nie zdążył przejechać przez skrzyżowanie i już wszystko się sypało jak domino. Właściwie każdy był spóźniony na przerwę co powodowało dodatkowe napięcia. Przerwy też były krótkie i ledwo człowiek usiadł, umył ręce a już trzeba było iść jeździć.
No i w końcu się zmieniło. Do czasu przejazdu dodano około 4 minuty. Na końcu trasy też dołożono nam kilka minut dłuższego postoju. Niby nie wiele ale robi ogromną różnicę. Teraz jeździmy wolniej, często musimy stać dłużej na przystankach, żeby stracić trochę czasu, bo nie można przyjechać na koniec trasy zbyt szybko. Przerwy są dłuższe, jest relaks, mniej stresu. Po prostu jest przyjemniej. Nawet ci motorniczowie, którzy zawsze byli spóźnieni, nawet jeśli nikogo nie było na trasie ,oni też są teraz przed czasem.
Minusy? Oczywiście, że są.
Przed nowym rozkładem, nasze zmiany były różne. Od 6h do 9h czasu pracy. Czasem zaczynałem służbę o 6.10 rano a o 12.45 już kończyłem. Teraz wszystkie nasze zmiany trwają 9h. Czasem jest tak, że jeżdżę 6h a kolejne trzy siedzę jako rezerwowy. I niestety nikt , ani dyspozytor ani kierownik nie chcą nikogo puszczać do domu. Jedyny mały plusik z tego jest taki, że jestem w pracy ale robię nic.