Na lini zielonej co dzień o 8:15 przyjeżdża pan z redcow, jeden z panów „z biura”, jakiś tam menager, bierze ekstra tramwaj z zajezdni i jedzie z Sandyford do Stepehns Green i z powrotem do zajezdni na Sandyford a później wraca do swoich zajęć w biurze. Dzieje się tak prawie co dzień, bo pasażerów dużo. Kiedy pana z biura nie ma, ekstra wozem na jedną rundę wyjeżdża rezerwowy. No i tu się zaczyna historia. Pan z biura pochodzi z Północnej Irlandii i taki ma akcent, powiedzmy że nazywa się John Smith. No i rezerwowy, powiedzmy Paddy O’Raily pewnego dnia wziął wóz i przez radio zgłosił się przez radio do dyspozytora północno irlandzkim akcentem : tu John Smith….ble…ble…ble.
Chyba wszystkich ogarnął śmiech. No i znalazł się ktoś życzliwy, który doniósł panu Johnowi o incydencie. Ten odsłuchał nagrania rozmowy przez radio. Się zestresował, nie mógł dalej wypełniać swoich obowiązków w biurze i pojechał do domu. Dnia następnego wystosował pismo, że poczuł się urażony naśladowaniem go, że była to dyskryminacja a kierowca który się tego dopuścił, powinien zostać ukarany. Dodam, że są to dwaj dobrzy koledzy, którzy znają się od dawna, grają w firmowej reprezentacji w piłkę nożną.
Kierowca przyznał, faktycznie źle zrobił ale nikt nie widzi celu nadania tej sprawie toku oficjalnego. Moja sześcioletnia córka przychodzi ze szkoły z poważniejszymi problemami.
I taki to był foch z przytupem pana z biura.
Czy ja też powinienem uważać się za dyskryminowanego jeśli wszyscy nazywają mnie Tomas albo Tomaaas (z irlandzkiego) a nie Tomasz albo Tomek?
Jeszcze z czasów mojej pracy w LOT pamietam ze pracownik administracyjny im bardziej zbędny tym bardziej w sobie zadufany. Ot taka sobie prawidłowość.