No i wytrzymałem. To właśnie dziś mija dokładnie rok jak samolot linii Centralwings osiadł na płycie lotniska w Dublinie. Ale przed tym ile się jeszcze działo.
Miałem wiele spotkań->pożegnalnych 😉 na których było zawsze ciekawie. Ale dwa czy trzy dni przed samym odlotem były straszne. Nie umiałem znaleźć sobie miejsca, chodziłem jakiś smutny, poddenerwowany, struty. W końcu żona i córka zostają a ja na emigrację.
Dzień odlotu był smutny. Pewnie dla większości. Startowałem z łezką w oku. Wylądowałem pełen nadziei. Mama odebrała mnie z lotniska i pognaliśmy do domu. Plan już miałem ułożony co gdzie i jak.
Zaraz na następny dzień udałem się do Luas’a. Z wielką pewnością, bom przecież młody i z doświadczeniem to mnie przyjmą od razu. A tu po krótkiej rozmowie z Kasią mój świat się załamał. Poinformowała mnie, że trzeba będzie trochę poczekać, że właśnie się kurs zaczął i że w ogóle nie tak łatwo. Kilka dni później przyleciał mój brat z Anglii. Też miał tam pracować i coś nie wyszło.
No i zaczęła się nasza wędrówka. Co dzień na chodziliśmy do miasta, żeby zaoszczędzić na biletach były to wędrówki piesze, kupowaliśmy w Tesco bagietki i pasztet „z kogucikiem” żeby tanio coś przekąsić. I w wolnych chwilach wygrzewaliśmy się w lutowym słońcu nad rzeką. Co dzień byliśmy z wizytą w FAS -> urząd pracy. Wysyłałem CV ale to nic nie dawało. Tu ktoś powiedział spróbuj w tej agencji to poszliśmy…..do tej pory nie dzwonili 😉 Tu ktoś szepnął, może na lotnisku. A może jakaś budowa. A ze mnie budowniczy jak z koziej dupy trąbka. I tak przeleciał cały miesiąc.
W między czasie miliony myśli przelatywały przez głowę. Jak radzą sobie dziewczyny, czy to warto było przecież jakoś sobie radziliśmy, a co będzie jak skończy się kasa mnie i dziewczynom w Polsce? Twardy byłem. Co niektórzy w Polsce ze zdziwieniem pytali się mojej małżonki : To On jeszcze nie pracuje?! A co wy myślicie, że tu łapanka na ulicy była żeby ludzi do pracy zaciągnąć? No i w końcu udało się. Fakt że McDonald’s ale od czegoś trzeba zacząć. Nie było tragedii ale depresja narastała. Już miałem plan. Do wakacji, zacisnąć pasa, odłożyć trochę euraków i „na tarczy” wrócić do ojczyzny.
Ale jak już wiecie i widzicie wszystko potoczyło się odpowiednim torem. I oto jesteśmy tutaj razem. Wiele osób wraca. Szczególnie budowlańców. Mieszkań pełno, większość z nich pusta. Ale osobiście uważam, że lepiej przeżyć kryzys w Irlandii niż dobrobyt w Polsce. Może i nadejdzie taki czas, że będziemy wracać z podkulonym ogonem do kraju. Ale na dzień dzisiejszy jestem zadowolony z pracy, z rodziny, z życia tutaj. Poznajemy coraz więcej znajomych i życie się toczy. Może troszkę się zachłysnąłem dobrobytem. Ale sądzę, że żyje się tutaj trochę lżej.
Weekend czas rozpocząć