Dziś nic nie było w stanie wyprowadzić mnie z równowagi. W końcu to ostatni dzień pracy przed urlopem. Dzień był bardzo długi. Poszedłem na zmianę na przystanek a tu wcześniej już jedzie mój tramwaj. Grześ się zatrzymał, zawołał mnie bo zjeżdżał awaryjnie z powodu zepsutych drzwi. Zajezdnia kilka metrów dalej, więc spokojnie się podmieniło. Wsiadłem, ruszyłem, dojechałem do pętli, przywitałem się z obsługą. No to pora zacząć dziś pracować tak na 100%. Przystanek „Politechnika”, ludzie wysiadają, wsiadają a ja sobie obserwuję. Nagle do przodu tramwaju podchodzi chłopak, rozgląda się na boki tak jak by mnie nie było, wyciąga flamaster i maluje mi po tramwaju(zdjęcie będzie później). Wyskoczyłem, z miejsca dostał kopa, przewróciłem go na ziemię, klęknąłem na nim i krzyczę mu w twarz : -Ty debilu, na czole sobie pomaluj a nie po tramwaju – oczywiście między każde słowo wstawiłem odpowiedni przecinek ale nie będę tego tu cytował.
– Ale ja Ci pomogłem – odpowiedział wystraszony. Gość wyższy ode mnie o głowę, czarne długie włosy, czarne zęby, coś pomazane na rękach tym mazakiem. No i z pasażerów nikt nic nie mówił, bo pewnie wszyscy byli mocno zaskoczeni taką sytuacją.
Jechałem sobie dalej. Zatrzymałem się na przystanku, zaczęły dzwonić wszystkie dzwonki. A to oznaka, że został na 99% zaciągnięty hamulec awaryjny. Spokojnie wysiadłem z kabiny, zamknąłem na klucz, powoli krokiem spacerowym udałem się na przegląd hamulców nad drzwiami. Oczywiście ludzie się przyglądali co ja robię. Wsiadłem do ostatnich drzwi w drugim wozie i oczywiście miałem rację. A pan stojący obok nic nie reagował.
– Panie czemu, żeś pan tego nie wcisnął albo przynajmniej kopnął tych smarkaczy co to zrobili (widziałem ich w lusterku) – zapytałem go
– A no, yyyyyy, teges, noooo nie widziałem nic – odparł jakiś taki zmieszany- A może to on to zrobił :D. No nic wcisnąłem go i pojechaliśmy dalej.
Z daleka widzę już wóz sieciowy jak coś tam grzebią na drutach. Zwolniłem, dojechałem powoli. Chłopaki zakładali nowe znaki na sieci. Pół minuty postoimy i pojadę spokojnie dalej.
Przyglądam się ich pracy, już opuszczają platformę a tu coś się zacina. W dół nie idzie ale w górę bez problemu. A że samochód nie ruszy dopóki platforma jest podniesiona to niestety blokuje ruch, gdyż stoi na moich torach. Za plecami już słyszę pierwsze oznaki zdenerwowania mimo, że stoimy dopiero 2 minuty. Ufff opuścili, na szczęście, udało się.
O godzinie 20 zauważyłem, że nie otwierają się drzwi, bliźniaki w drugim wozie. Ale o tej porze nie ma tłumów to pomyślałem, że do końca przejeżdżę bez problemu. Kilka przystanków dalej przyszedł chłopak z informacją, że drzwi wpadły do środka. Jakie było moje zdziwienie, gdy je zobaczyłem. Całe jedno skrzydło leżało w wozie. Poprosiłem ludzi, żeby przesiedli się do pierwszego wagonu, podniosłem je i nagle, brzdęk, obrączka mi spadła. Nie wiem jakim cudem to się stało. Wodziłem oczami i nasłuchiwałem gdzie się toczy. Ciemno było bo to już wieczór. Na szczęście znalazłem. Drzwi wrzuciłem do środka, zadzwoniłem o nowy wóz i to był koniec moich przygód w tym dniu. Brakowało jeszcze tylko kolizji, wypadku a może jakiegoś potrącenia do wszystkiego.
No więc od środy urlop, wylatujemy 21.50 🙂 wracamy 28 października około południa. Prawdopodobnie przez ten czas nic nie będę pisał. Ale nigdy nic nie wiadomo. Także co kilka dni zapraszam do zaglądnięcia