Rano wyjeżdżałem jako drugi na lini zielonej. I tak jadę i jadę i jadę….i…..na środku torów stoi lisek, znaczy się siedzi i się kiwa. Kolega który był przede mną poinformował centralę, że podczas jego przejazdu ten lisek był jeszcze poza torami. Wyglądał bardzo źle. Zakrwawiony, słaby, głowa ciężko mu zwisała. Nie chciałem go uderzyć dlatego się zatrzymałem. No i oczywiście radio i mówię jaka sytuacja, że ten zwierzak wygląda jakby czekał na śmierć a dyspozytor to jak byś mógł, to wyciągnij rękawiczki z kabiny i usuń go z torów. No wariat normalnie. Powiedziałem mu, że się boję, bo zasadniczo lis jeszcze żywy i dziwnie patrzy na mnie. Ale powiedziałem, że jakoś sobie poradzę. Wziąłem nastawiacz (do zwrotnic) a mamy takie długie 1,5m 😉 i delikatnie zacząłem go przesuwać. Powiedzmy, że lekko współpracował ze mną. Przesunąłem go kawałek za tory i tam się ułożył i do końca dniówki już się nie przesunął czyli chyba pomogłem mu zejść z tego świata. Pół godziny później na końcowym na Sandyford pojawił się kolejny lisek tym razem rześki,młody,sprawny. Nadjechałem i ja i do kolegi który był przede mną grzecznie zapytałem: Czy tym liskiem też mam się zająć?! Dyspozytor Fergus też się zaśmiał i powiedział: Zabijacz lisów nadjeżdża 🙂
na przyszłość: w Irlandii nie ma wścieklizny, więc spokojnie liska można dotknąć.
Ale była wścieklizna. Lepiej zapobiegać niż później się martwić