Pierwsza awaria była najgorsza. Wszystko co uczyliśmy się na kursie wyparowało z głowy. Na szczęście z pomocą przyszedł kolega Mariusz Sz. Pamiętam, że biegałem w dość głębokim śniegu, bo zatrzymałem się pomiędzy przystankami, w koszuli z krótkim rękawem. Awaria patrząc teraz drobnostka.
Kolejna poważniejsza awaria kiedy miałem problemy wydarzyła się już wiosną. Dojeżdżałem do przystanku a za mną kupa dymu. Standard, to już przerabiałem, hamulce szczękowe się zakleszczyły. Zajrzałem pod wóz a tam żywy ogień. Nie wiedziałem co robić. Bałem się gaśnicy użyć, bo taka wielka i ciężka i później się tłumacz, co jak i dlaczego. Zacząłem dmuchać ROTFL jak by to miało pomóc. Na wozie miałem tylko jedną pasażerkę, więc poprosiłem ją o opuszczenie wagonu i sam ruszyłem na zajezdnię. A tam dowiedziałem się, że ogień to też normalne. Trzeba było opuścić luzowniki i jazda. Ogień sam by zgasł – dowiedziałem się od mistrza.
Nadszedł czas na pierwszą kolizję. Jechałem sobie spokojnie, zbliżając się do skrzyżowanie, wtem wjechał samochód. Zacząłem hamować, dzwonić dzwonkiem. Niestety kierowca też wpadł na pomysł żeby zahamować i zatrzymał się prosto przede mną. No i BOOOM. Później były jeszcze dwie. Pierwsza z osobówką a druga troszkę groźniejsza z PKS’em. Kiedyś tam tramwaj mi się palił dość, że aż straż przyjechała na sygnale.
Chyba jestem głupkiem, że rezygnuję z tak ciekawej, emocjonującej pracy. Jest jeszcze może kilku osobników, którzy przeżywają te robotę tak jak ja. A reszta ?! Olewa to, każdy martwi się tylko o swój tyłek. Wyzywają się między sobą, kłócą robią na złość.
Ostatnim czasy pensja…….jak pensja raz więcej raz mniej . Troszkę cierpliwości jutro część dalsza