Wieści o huraganie Emma troszkę mnie wystraszyły. Ale co tam, lecieć trzeba, przecież są jakieś granice bezpiecznego lądowania i samego latania. No i ku mojemu zaskoczeniu wcale nie było tak źle, chociaż w Katowicach troszkę rzucało. No i się wystraszyłem jak wysiadłem. Panowie celnicy potężni, broń przy pasie lub przy udzie a tu tylko jeden samolocik wylądował i właśnie ten ich widok mnie przeraził. W Dublinie na lotnisku nigdzie nie widać gościa, żeby broń nosił a dziennie przewija się tu chyba 100 razy więcej osób i jakoś to tak luźniej. Czyżby Katowice były bardziej narażone na atak terrorystyczny niż Dublin? W każdym bądź razie te trzy dni przeleciały bardzo szybko ale warto było.
Lot powrotny był wręcz wymarzony. Perfekcyjne lądowanie, prawie brak turbulencji w powietrzu tylko odlot z KTW troszkę opóźniony, bo PANI pilot zauważyła, że skrzydła troszkę oszronione i musiał przyjechać ciężki pojazd, żeby uporać się z tym problemem. Standardowa procedura 😉
No i w czwartek zaczynam piec kanapki lub je wydawać. Ciekawe jak to będzie. Odwiedziłem dziś też miejsce mojej docelowej pracy.Niestety, brak jakiś wspaniałych wieści. Wiem tylko tyle, że w kwietniu będą drzwi otwarte i będę prawdopodobnie mógł sobie pojeździć tramwajem po zajezdni. To już dużo. No i może poznam kogoś odpowiedniego 😉 i może coś się zagada itd. itp