Październikowe słońce już zaszło za horyzont. Na niebie wciąż unosiła się ognisto czerwona łuna. Powietrze pachniało mrozem a duży cyfrowy termometr zawieszony na budynku jednego z komisów samochodowych wskazywał temperaturę 7 stopni.
W centrum prawie wszystkie knajpy i restauracje przystosowały się do warunków „pandemicznych”. Każdy lokal teraz miał mały płotek , który odgradzał kilka stolików od chodnika. Ludzie tłumnie uderzali do kawiarni, żeby choć trochę poczuć smak normalności.
Tęskni mi się za wyjściem wieczorem w weekend do pubu . Niestety w środę znów Irlandia została zamknięta. Fakt , że tylko częściowo ale już nie można nawet na dworze napić się kawy czy zjeść lunchu. Część sklepów też została zamknięta. Ilość dostępnych miejsc dla pasażerów w komunikacji miejskiej została zmniejszona do 25%. Ciężko to wyegzekwować w tramwaju , gdy otwieramy wszystkie drzwi. Przecież nie będę wysiadał na każdym przystanku i liczył pasażerów.
Miejmy nadzieję, że przed Świętami Bożego Narodzenia powrócimy do jako takiej normalności.
Na naszej wiosce w sumie nie widzimy nawet za bardzo różnicy między poziomem 3 a 5. Ot, siedzi się w domu, pracuje z domu, zakupy zamawia głównie z dowozem do domu, na spacer się czasem wyjdzie żeby nie zgłupieć do końca i tyle…
Aż dziwnie pomyśleć, że kiedyś było inaczej 😉
Powiem Ci, że od jakiegoś czasu zastanawiamy się nad wyprowadzką gdzieś w głąb lądu irlandzkiego.
Czytam to po trzech latach i – zapewne jak większość – nie mogę uwierzyć, że tak było naprawdę. Co to za chore czasy były – maseczki w sklepach, wszystko niemal pozamykane, brak jajek, drożdży, mąki i … papieru toaletowego haha, głupie limity od domu, brak możliwości przemieszczania się.